Chłopcy wspierali się w trakcie meczu na dobre i na złe
W niedzielne popołudnie przy Konwiktorskiej spotkały się dwie drużyny rocznika 2001, które stworzyły wyrównane, pełne emocji widowisko. Mecz Polonii i Dragona obfitował w zwroty akcji, zaskakujące rozstrzygnięcia i rywalizację do ostatniego gwizdka. Szczęście ostatecznie uśmiechnęło się do gospodarzy i to oni zgarnęli 3 punkty. Nasi zawodnicy mogli jednak opuścić plac gry z podniesionym czołem, postawili bowiem przeciwnikowi twarde warunki. Swoją grą, zaangażowaniem i wzajemnym wspieraniem się zasłużyli na szacunek. Oby tak dalej, a będą i punkty.
Relacja + galeria zdjęć (fot. M. Koc) w rozwinięciu >>>
Pierwsze rozstrzygnięcia zapadły jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Dwóch zawodników Polonii nie zostało dopuszczonych do gry ze względu na nieaktualne badania lekarskie. Mimo to gospodarze i tak dysponowali dłuższą ławką rezerwowych. Oni też rozpoczęli mecz z większym impetem. Przejęli kontrolę w środkowej strefie boiska, stawiając na ruchliwość i różne sposoby rozegrania. Większość akcji grzęzła jednak przed naszym polem karnym i nieliczne z nich doczekały się wykończenia. W tych pojedynczych przypadkach Artur Małecki jako ostatnia instancja bronił pewnie i dobrze wznawiał grę. Tu widać wyraźny postęp w stosunku do ubiegłego sezonu. Nasz zespół odgryzał się akcjami indywidualnymi Janka Królikowskiego i Bruna Wałeckiego. Ok. 10 minuty gra się wyrównała i nasza drużyna zaczęła sobie poczynać coraz odważniej. Akcje były jednak rwane i Poloniści nie mieli większych problemów z ich zneutralizowaniem. Wreszcie przy którymś kolejnym wznowieniu gospodarzy piłkę na ich połowie odebrał Królik i zagrał środkiem ładną prostopadłą piłkę do Bruna. Ten ruszył błyskawicznie i skierował piłkę do siatki, obok wychodzącego bramkarza. Sędzia uznał jednak, że nasz zawodnik był na spalonym. Również środkiem szczęścia szukała Polonia. Dwukrotnie nasi defensorzy zostawili gospodarzom swobodę, pozwalając na przyjęcie piłki w polu karnym, obrócenie się i strzał. Za pierwszym razem na wysokości zadania stanął Artur, za co z trybun usłyszał wykrzyczane niewieścim głosem „Niedźwiedź we love you”. Za drugim razem już nie było tak dobrze. Hasło wprawdzie nadal pozostało aktualne, ale radość zagościła na trybunie zajmowanej przez kibiców „Czarnych Koszul”. 0:1. W tym momencie nasz Trener zdecydował się na pierwszą zmianę. W miejsce Janka na boisko wszedł Paweł Borowski i było to prawdziwe „wejście smoka”, chociaż może lepszym określeniem będzie wersja anglojęzyczna „enter the Dragon”. ;) Już po 30 sekundach znalazł się o właściwej porze we właściwym miejscu. On jednak tylko przystawił nogę. W roli głównej wystąpił Bruno Wałecki. Tuż po wznowieniu piłka od Patryka Parysa via Bartek Marciniak powędrowała do Bruna na prawe skrzydło. Ten ruszył i na pełnej szybkości przedryblował dwóch zawodników, a następnie zgrał piłkę po ziemi do środka. Takiej akcji, tego balansu ciałem, nie powstydził by się nikt z Messim włącznie. W polu karnym jak się łatwo domyślić był już Paweł, który skierował piłkę do bramki. Na moment musieliśmy jeszcze wstrzymać oddech, bo piłka zatańczyła między nogami bramkarza, ale wtoczyła się za linię i sędzia wskazał na środek boiska. W kolejnych minutach nie słabło tempo gry. Nasza drużyna atakowała, ale efektem były co najwyżej rzuty rożne. Po jednym z nich ostro, przy krótkim słupku, huknął Kacper Bartosik, ale refleksem wykazał się bramkarz gospodarzy albo słupek (nie widziałem dokładnie). Gdy wydawało się, że obie drużyny zejdą na przerwę przy wyniku remisowym, Paweł doskoczył do piłki wybitej przez bramkarza. Ta trafiła w rękę napastnika Polonii i nasza drużyna otrzymała rzut wolny. Piłkę ustawił Patryk Parys. Świetnie obsłużył Bartka Marciniaka, a ten mimo, że życie uprzykrzało mu dwóch a może trzech Polonistów skierował piłkę do siatki. 2:1.
Po przerwie znów ostro ruszyła Polonia. Dwie akcje wyglądały na obiecujące, ale najlepszy strzał świsnął metr nad poprzeczką. W rewanżu nasza drużyna przeprowadziła dwie ładne akcje zespołowe. Piłka wędrowała jak po sznurku, aż sam na sam z bramkarzem znalazł się Albert Awłas. Uderzył z lewej nogi, ale minimalnie niecelnie. Gra cały czas wyglądała nieźle. Tomek Molik, Michał Kapełuś i Kacper Dziewicki trzymali defensywę. Paweł z Patrykiem wymieniali się w środku nawzajem się asekurując. Dobrze wspópracowali z Bartkiem i Albertem, Bruno rozgrywał świetne spotkanie na szpicy. Niestety ok. 40 minuty przy niegroźnej wydawało się akcji Polonii z prawej strony sędzia odgwizdał rzut karny. Decyzja spowodowała lekką konsternację o jej powody. Wygląda na to, że sędzia uznał, że Niedźwiedź popchnął w polu karnym niepilnowanego napastnika Polonii. Mam nadzieję, że dziś jeszcze uda się wrzucić filmik z tą akcją i każdy będzie mógł sobie sam wyrobić zdanie, czy był faul czy werdykt był pochopny. Dwóch naszych zawodników podeszło do Niedźwiedzia, szepcząc mu jeszcze na ucho jakieś tajemnicze zaklęcia. Ale magia nie zadziałała. Marek Kwiatkowski huknął środkiem pod poprzeczkę i znów mieliśmy remis. Nasza drużyna pokazał sportową złość, próbując ponownie szybko zmienić wynik spotkania. Akcji nie wykończyli jednak skutecznie Albert i Bartek. Zmiany wyniku nie dały także dwa rzuty wolne sprzed pola karnego, ani gra w przewadze dwóch zawodników, po karach za niesportowe zachowanie (blokowanie piłki przy wznowieniu gry i uderzenie naszego zawodnika łokciem).
W końcówce obie drużyny rzuciły na szalę resztki sił. Sędzia to puszczał grę, to ją wstrzymywał. Zrobiło się trochę nerwowo. Już w doliczonym czasie gry jeden z naszych obrońców sfaulował przeciwnika przed polem karnym, za co także został odesłany na karę indywidualną. Albert Strama pieczołowicie ustawił mur i trzymaliśmy kciuki, by nie powtórzyła się sytuacja z wiosny, gdy w podobnych okolicznościach wymknął nam się remis. Potężny strzał został wybroniony, piłka wróciła jednak do Polonistów. Odegrali ją na prawe skrzydło, gdy cała nasza linia obrony ruszyła do przodu. Na powrotnym spalonym zostało dwóch zawodników Polonii. Piłka powędrowała jednak w środek pola karnego. Nasi obrońcy zawahali się, czy doskoczyć do posiadacza piłki czy przesunąć się do zawodników ze spalonego. Ten ułamek sekundy wystarczył, by Wiktor Stojek złożył się do strzału i posłał piłkę obok wyciągniętego jak struna Alberta. Co za pech. Za chwilę sędzia zakończył zawody, a nasi zawodnicy ze łzami w oczach musieli przełknąć gorycz porażki. Ciężko było zejść z takim wynikiem z boiska, na który zostawili całe serce.